wtorek, 6 grudnia 2011

Name-day

Sam się dziwię, że tak jest, ale od niedawna jestem jeszcze bardziej klawym gościem. Szerzej myślę, sporo nonsensownych mądrości potrafię wygłaszać, dużo czytam. Notabene od czasu do czasu całkiem nieźle przyprawię mięso lub przeprowadzę miłą, lecz krótką rozmowę z ludźmi, z którymi moje wcześniejsze relacje bywały tak napięte, jak plandeka od żuka. Moje umiejętności gry w tenisa stołowego pozostają jednak niezmienne. Starając się zabić smutek związany z kiepskim poziomem odbijania forehandem, co dzień o świcie, bezpośrednio po zbudzeniu, biję rekordy w ilości podbić piłeczki ping-pongowej. Odbijanie to zdecydowanie nie moja broszka, jednak w podbijaniu..mury doświadczeń za mną. Chińskie i te bardziej niemieckie. Pierwszy raz podbite oko miałem w wieku lat 4. Zemściłem się deblem.

Samych dobroci dla Morzysław, Heliodorów oraz Abrahamów.
(ps. nie róbcie tego swoim dzieciom, nadajcie im klasyczne imiona)
i piosenka. Każdy super świetny wpis na blogu musi być zakończony songiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz